Wspólna praca płk. w st. spocz. dr. hab. Andrzeja Wesołowskiego, kpt. w stanie spocz. Jana Tyca i Jerzego Makowskiego, dyrektora SP w Koźlu, zaowocowała mapą i opracowaniem, poświęconym nieznanym powszechnie wydarzeniom Września 1939 r. w okolicach Zgierza i Strykowa.
Zamieszczamy poniżej nigdzie wcześniej niepublikowane materiały - artykuł i mapy - przedstawiające szarżę Kresowej Brygady Kawalerii z 7 września 1939 r.:
Dr hab. Andrzej Wesołowski
Szarża.Z nieznanych dziejów Września 1939 r. w okolicach Zgierza i Strykowa
Mija kolejna rocznica Września 1939. Dramatyczne wydarzenia pierwszych dni wojny nie ominęły rejonu Strykowa i okolic. Zazwyczaj, we wdzięcznej pamięci o bohaterach, wspominamy walki jednostek armii „Poznań”, niewiele bowiem osób wie, że na tym obszarze, w okolicach Zgierza i Strykowa, kilka dni wcześniej walczyły jednostki piechoty i kawalerii armii „Łódź”. Chcielibyśmy przypomnieć mały, ale ważny epizod, który na trwale zapisał się w dziejach polskiej kawalerii. Jest nim wyjście Kresowej Brygady Kawalerii w szyku konnym z zacieśniających się kleszczy niemieckiego okrążenia między Strykowem a Głownem w dniu 7 września 1939 r.
Dzięki analizie materiałów historycznych oraz wizji terenowej, którą na ich podstawie przeprowadzili Jan Tyc i Jerzy Makowski, udało się po 81 latach precyzyjnie ustalić, gdzie ta akcja miała miejsce, a także opracować i po raz pierwszy przedstawić Czytelnikom dokładny szkic jej przebiegu.
Kresowa Brygada Kawalerii, którą od 4 września dowodził płk dypl. Jerzy Grobicki, była jedną z dwóch brygad kawalerii armii „Łódź”. Składała się z trzech pułków kawalerii: 20 Pułku Ułanów im. Króla Jana III Sobieskiego z Rzeszowa, 22 Pułku Ułanów Podkarpackich z Brodów oraz 6 Pułku Strzelców Konnych im. Hetmana Koronnego Stanisława Żółkiewskiego z Żółkwi. W skład brygady wchodził również 13 dywizjon artylerii konnej z Brodów, 61 dywizjon pancerny zmobilizowany we Lwowie i szereg mniejszych pododdziałów. Łącznie było to ponad 6 tys. żołnierzy i kilka tysięcy koni.
W godzinach popołudniowych 7 września brygada, po wycofaniu się znad Neru, znalazła w lasach lućmierskich. Nie było kontaktu ze sztabem armii. W czasie, gdy ułani zajęli się karmieniem koni, dowódca brygady pojechał do Ozorkowa, szukać łączności z innymi oddziałami, które mogły znajdować się na północ od brygady. Przy wjeździe do miasta zauważył, że zza domu mieszkańcy dają mu rozpaczliwe znaki do zatrzymania. W Ozorkowie byli już Niemcy. Niewiele brakowało, aby samochód pułkownika znalazł się w środku kolumny artylerii niemieckiej.
Ten incydent uświadomił płk. Grobickiemu, że brygada znalazła się w matni. Niemcy byli w Strykowie i Ozorkowie, i za chwilę mogli zamknąć jedyną drogę na Głowno, cel dalszego odwrotu. Pułkownik był doświadczonym żołnierzem (w 1920 r. dowodził 1 pułkiem szwoleżerów). Podejmuje więc szybką decyzję: brygada wykorzystując zaskoczenie przebije się przez Niemców, wykorzystując wąski korytarz między kolumnami wroga, biegnący przez równinę na południe od Rosanowa. Szybkość działania wykluczała poprzedzenie akcji rozpoznaniem i z tego względu nie było wiadomo, czy i jakie siły niemieckie się tam znajdują. W tych okolicznościach doszło do jednej z największych akcji polskiej kawalerii w 1939 r., przeprowadzonej siłami całej brygady (co było rzadkością w tej wojnie), rozegranej w rejonie Strykowa. Opowiemy o jej przebiegu odwołując się do wspomnień uczestników.
Z pamiętnika dowódcy brygady
Pułkownik Grobicki, będąc w 1940 r. jeńcem rosyjskim w Griazowcu na Wołogdą, zaczął pisać pamiętnik, którego oryginał znajduje się aktualnie w Instytucie Polskim i Muzeum gen. Sikorskiego w Londynie. Przedstawił w nim motywy swojej decyzji i opisał przebieg akcji: Jedynym zatem wyjściem z sytuacji było uderzenie siłami całej brygady w jednym miejscu […]. W krótkich słowach wyjaśniłem dowódcom oddziałów całą sytuację, podałem ogólny kierunek odwrotu za Wisłę i ostateczne miejsce koncentracji brygady na jej prawym brzegu, po czym zawróciłem czoło brygady i ze słabym już tylko zabezpieczeniem, ruszyłem kłusem fatalną, piaszczystą drogą w kierunku południowo-wschodnim. Co mnie czekało przy wyjściu z lasu nie wiedziałem… Ogień artylerii niemieckiej mógł mnie ewentualnie w ogóle z niego nie wypuścić. Była to jedna z tych rozpaczliwych decyzji, w których człowiek na wojnie stawia wszystko na jedną kartę i - albo się uda, albo się nie uda! Zresztą nie było co do stracenia.
Brzeg lasu osiągnęliśmy szczęśliwie, bez kontaktu z nplem (nieprzyjacielem). Rozwinąłem natychmiast idący na czele 20 pułk ułanów w linię szwadronów i pchnąłem dalej kłusem, wprost na wzgórza leżące na wschód przed nami. Przejeżdżający w kłębach kurzu tuż za 20 pułkiem ułanów płk. Płonka, zakrzyknął mnie ”Co się dzieje? Będziemy szarżować?”. „Tak jest”- odparłem mu. „Rozwinąć pułk w linię szwadronów w prawo od 20 puł. wprost przed siebie na te wzgórza. Przerywamy się przez Niemców. „Niech Bóg prowadzi”…i już szwadrony przemknęły kłusem, po burakach i kartoflach.
Za pułkami ułanów pchałem całą artylerię w linii baterii, dając jej rozkaz podjeżdżać jak najbliżej do nieprzyjaciela i razić go bezpośrednio, prostym strzałem. Za artylerią szły samochody i lekkie tabory. Nie czekając końca kolumny skierowałem dla osłony prawego skrzydła dyon pancerny, wraz ze szwadronem kolarzy na Aleksandrów […].
Nie wiedziałem nawet w przybliżeniu gdzie i z jakimi siłami niemieckimi spotkam się po wyjściu z lasów, ale w tym wypadku było to obojętne. Należało walić taranem w to co się spotka na drodze, a tam już jak Bóg da… co przejdzie, to przejdzie, kto zostanie temu Wieczny Odpoczynek…!
Gdy pułkownik Grobicki pisał swój pamiętnik, mógł jedynie ogólnie wskazać miejsce, gdzie przebijała się brygada. Pisze o tym następująco: Odległość od skraju lasu do wzgórz okalających horyzont od wschodu, a które, jak przypuszczałem, musiały być w ręku Niemców, była około dwóch do trzech kilometrów. Kotlinę, którą w tym miejscu tworzyło ukształtowanie się terenu, za chwilę zapełnił kurz, który (jak swojego czasu podczas szarży pod Arcelinem w 1920 roku) zakrył nieprzyjacielowi widok nacierających oddziałów. Tempo posuwania się całości było szalone![…]
A widok był przepiękny, przypominający czasy walk napoleońskich i dawno minione czasy… W lewo ode mnie 20 pułk ułanów spieszywszy się w galopie, prowadził natarcie na wzgórza położone przed sobą. Na prawo 22 pułk ułanów mając widocznie słabszy opór przed sobą, dobywał właśnie szabel, które na słońcu jak błyskawica błysnęły jasną smugą i rozwijał się do szarży w szykach luźnych. Za mną usłyszałem komendę dowódcy 13 daku: ”Kierunek strzału na wzgórze i lasek przed nami – Odległość 1500 – pojedynczo od prawego 10 strzałów na działo.” Jęknęła ziemia, zadrgało powietrze i nagle 12 dział zaczęło pokrywać granatami wzgórze i lasek leżące przed 20 puł.
Zwróciłem się do stojącego obok mnie kpt. Janke (szef sztabu brygady), pokazując mu cały ten, dla każdego żołnierza piękny i przykuwający wzrok widok, a machnąwszy ręką na wschód rzekłem: Niech Pan się temu dobrze przygląda! Ja takie widoki już widziałem, ale Pan widzi go po raz pierwszy, a prawdopodobnie i ostatni, bo w dzisiejszych czasach już rzadko zdarzają się takie okazje.
Widziane z wysokości siodła
Podporucznik rezerwy Zygmunt Godyń, z zawodu biolog, był dowódcą plutonu w 2 szwadronie 22 pułku ułanów. Tak zapamiętał przebieg szarży: Las rzednie i oczom naszym ukazuję się pagórkowato ukształtowane pola. […] Nagle od czoła padają rozkazy:
„Linia szwadronów!.. W szwadronach linia plutonów!.. Szable - lance w dłoń!" Zmęczone, znużone sylwetki żołnierskie ożywają na siodłach. Humory poprawiają się. Rozumiemy, że to przygotowanie do szarży. Domyślamy się, że prawdopodobnie będziemy musieli się przebijać przez Niemców. Bentkowski potrząsa do mnie szablą, pokazując jak silnie ją dzierży w dłoni. I tak pomiędzy dowódcami szwadronów i plutonów rozpoczyna się to wymachiwanie szablami dla dodania sobie ochoty, co udziela się również i ułanom.
Wkrótce ruszamy kłusem i na otwartym polu przechodzimy w galop. Ze wzgórz wita nas ogień karabinów maszynowych. Na te właśnie wzgórza, częściowo zalesione jedziemy. Konie parskają okryte kurzem i pianą. Są momenty, kiedy najwięcej zmęczone konie mego plutonu zwalniają do kłusa, z którego coraz trudniej wypchnąć je w galop. Nie dojeżdżając do pierwszego z brzegu wzgórza, widzimy od prawego skrzydła dwa niemieckie samochody pancerne. Na widok szarżujących chowają się w płytkim wąwozie. Któryś z patroli bocznych dojechał do nich i zastał je opuszczone. Załoga uciekła do pobliskich zarośli.
Wpadamy na pierwsze wzgórze i przedzieramy się pomiędzy drzewami wzdłuż cmentarza. Ogień nieprzyjacielski ustaje. Jeden z kolegów woła, że widzi jak Niemcy chowają się i uciekają pomiędzy nagrobkami cmentarza. Ludność najbliższej miejscowości, przeważnie kobiety i dzieci, kryje się po wąwozach i rozpadlinach, tuląc się do ziemi w każdym wyżłobieniu gruntu.
Tym samym tempem mijamy jakąś miejscowość, następną linię wzgórz i wpadamy pomiędzy ulice, wille i ogrody jakiegoś miasta. Pytamy co to jest. Przedmieście Zgierza - odpowiadają mieszkańcy. Ogień zamilkł już teraz zupełnie. Tylko jeszcze któryś z patroli bocznych donosi o uciekających Niemcach.
Podobny przekaz pozostawił rotmistrz Bazyli Marcisz, dowódca 3 szwadronu 22 pułku ułanów w raporcie jaki złożył 27 grudnia 1939 r. w Paryżu, zaraz po przybyciu przez zieloną granicę do Francji: […] w pewnym momencie 22 pułk ułanów + 20 pułk ułanów zostały uszykowane w linię szwadronów, szwadrony w linię plutonów. Artyleria konna oddała kilkadziesiąt strzałów na wzgórze leżące przed nami w odległości około 700 m. Byłem przekonany, że będziemy szarżować. Szable błysnęły w ręku oficerów i ułanów. Masa kawalerii kłusem ruszyła naprzód, aby przekonać się, że na wzgórzu tym Niemców nie ma. Na tymże wzgórzu dowódca brygady płk Grobicki, w przekonaniu, że jesteśmy okrążeni przez Niemców, upoważnił dowódców pułków do przebijania się na własna rękę w kierunku Warszawy. Pułki natychmiast ruszyły. 20 puł w prawo od nas prawdopodobnie związał się z Niemcami, gdyż słychać było gęste strzały. Dowódca 22 puł płk Płonka wyprowadził pułk bez strzału.
Przebicie brygady powiodło się. Niemcy nie podjęli walki i ustąpili jej drogę. Pułki po szarży uformowały kolumny marszowe i spokojnie kontynuowały marsz do rejonu Głowna.
Kapitan dyplomowany Zygmunt Janke, oficer operacyjny Kresowej BK, a od 7 września jej szef sztabu podkreśla, że pomyślne wyjście brygady z matni miało duży wpływ na postawę ułanów, przeważnie pochodzących z Kresów: W szeregach czuło się zdecydowaną, zaciętą chęć walki do ostatka. Nie były to kolumny pokonanego wojska, to było tylko wojsko zmuszone do odwrotu. To nastawienie utrzymało się do końca.
Warto podkreślić, że Kresowa Brygada, która weszła później w skład Grupy Operacyjnej gen. bryg. Władysława Andersa walczyła nad środkową Wisłą, potem na Lubelszczyźnie i zakończyła swój żywot dopiero 25 września podczas próby przejścia na Węgry, walcząc z Niemcami, a następnie z Armią Czerwoną.
Różnie potoczyły się losy żołnierzy Kresowej Brygady Kawalerii. Wspominany w relacjach pułkownik dypl. Władysław Płonka, dowódca 22 pułku ułanów, walczy aż do 2 października 1939 r. w grupie płk. Tadeusza Zieleniewskiego. Po jej kapitulacji był więziony w Starobielsku i w 1940 r. zamordowany w Katyniu.
Dowódca 20 pułku ułanów płk. Andrzej Kunachowicz został 11 września 1939 r. ciężko ranny i trafił do niewoli niemieckiej. Ten sam los spotkał dowódcę 6 pułku strzelców konnych ppłk. dypl. Stefana Mossora, wybitnego teoretyka wojskowego, bliskiego współpracownika gen. Tadeusza Kutrzeby, współautora memoriału w sprawie strategicznego położenia Polski. Trafił do niewoli po stoczeniu krwawej walki pod Osuchowem. W powojennym wojsku dosłużył się stopnia generała dywizji, był w 1947 r. dowódcą Grupy Operacyjnej „Wisła”, ale w 1950 r. usunięto go z wojska, aresztowano i w tzw. procesie gen. Tatara i innych wyższych oficerów skazano na śmierć. Wyrok zamieniono na karę więzienia, z którego zwolniono go w 1956 r.
Płk Jerzy Grobicki, po zwolnieniu z obozu w Griazowcu, wstąpił do armii gen. Andersa w Rosji, był m.in. zastępcą dowódcy 5 Dywizji Piechoty. Władze RP na uchodźstwie mianowały go na stopień generała brygady. Zmarł w 1972 r. w Toronto.
Kpt. dypl. Zygmunt Janke uciekł z niewoli niemieckiej, działał w SZP, a potem ZWZ – AK, m.in. był szefem sztabu Łódzkiego Okręgu AK, a następnie ostatnim komendantem Śląskiego Okręgu AK. W okresie stalinowskim skazany na karę śmierci, zamienioną na dożywocie. Po wyjściu na wolność w 1956 r. był nauczycielem liceum w Pabianicach, gdzie zmarł w 1990 r. Na krótko przed śmiercią za zasługi w konspiracji mianowany został na stopień generała brygady.
Nota o autorach:
Tekst: Andrzej Wesołowski, płk w st. spocz., dr hab. nauk hum., historyk wojskowości specjalizujący się w dziejach kampanii wrześniowej.
Badania terenowe i opracowanie mapy: inż. Jan Tyc, kpt. w st. spocz., historyk regionalista, mgr Jerzy Makowski, dyrektor Szkoły Podstawowej im. gen. T. Kutrzeby w Koźlu, obaj zajmują się upamiętnieniem wydarzeń Września 1939 r. w okolicach Strykowa.
Źródło zdjęć: zbiory Wojskowego Biura Historycznego - Centralnego Archiwum Wojskowego (skrót: WBH-CAW).
http://www.powiat.zgierz.pl/aktualnosci/2020/wrzesien-2020/szarza-z-nieznanych-dziejow-wrzesnia-1939-r#cnt